Laur na trumnie Profesora Szymutki

Oto list, jaki redakcja „Gazety Uniwersyteckiej UŚ” otrzymała za pośrednictwem prof. zw. dr. hab. Włodzimierza Wójcika. Prof. Wójcik napisał w wyjaśnieniu: „list otrzymałem od młodego intelektualisty z Mysłowic. Wzruszył mnie i utwierdził w przekonaniu, że nasze akademickie prace, książki, wykłady nie idą na marne. Jest to w tych trudnych dla mnie chwilach wielką pociechą. Nadawca listu odnosi się do mojego wystąpienia pożegnalnego Stefana, wystąpienia bolesnego”.

Szanowny Panie Profesorze!

W innej sytuacji nie ośmieliłbym się pisać do Pana, ponieważ jednak znalazłem udostępniony publicznie na Pana własnej stronie internetowej adres, zdecydowałem się przesłać wiadomość.

Otóż piszę, aby podziękować Panu za słowa, które wypowiedział Pan na sobotnim pogrzebie profesora Stefana Szymutki w Mysłowicach. Nade wszystko jednak nie za słowa – te zawsze są w takich momentach bezradne – ale za gest uczyniony przez Pana: za położenie gałązki laurowej na trumnie Profesora.

Jakie prawo mam wyrażać podziękowanie, w czyim imieniu? Wiem, że był Pan najpierw opiekunem naukowym, później przyjacielem Zmarłego, i że to Panu przysługuje prawo, by – jeśli przysługuje ono w ogóle komukolwiek z wyjątkiem najbliższej rodziny Profesora – zabierać głos w sprawach jego dotyczących. Ta śmierć tak bardzo mnie jednak dotknęła, że nie umiem milczeć! Dlatego proszę mi wybaczyć, że odważyłem się napisać. Jeśli tą wiadomością pogłębiam ranę, wywołaną odejściem profesora Szymutki, tym bardziej przepraszam.

Jestem chopcem z Cimoka (Nagrobek ciotki Cili, szkic Chopcy z Cimoka. Opowieść nierozwojowa). Nie tym, który dorastał w tej mysłowickiej dzielnicy wespół z Profesorem, lecz o ponad pokolenie młodszym – spadkobiercą tego, co jego pokolenie wypracowało. Jako chopak z Cimoka trzydzieści lat później, wstąpiłem na ścieżkę, którą powędrował kiedyś także Profesor, a bardziej jeszcze może na tę, którą w latach tużpowojennych powędrował Pan Profesor, do którego się zwracam: podjąłem studia polonistyczne. Nie na Uniwersytecie Śląskim wprawdzie, lecz na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Nie miałem więc szansy mieć zajęć z Profesorem Szymutką. Znałem go z Jego książek. Jako tego, „przez którego” czyta się Parnickiego – dokładnie tak, jak Gombrowicza czyta się „przez Jarzębskiego”. Jako tego, kto w Rzeczywistości jako zwątpieniu w literaturze i literaturoznawstwie przedstawił sceptyczną kontrę wobec rozpoznań prof. Ryszarda Nycza (zebranych następnie w książce Literatura jako trop rzeczywistości) oraz tego, kto – na innej zasadzie – polemizował z Rzeczywistymi obecnościami George'a Steinera. Przede wszystkim jednak jako tego, kto w Nagrobku ciotki Cili wszedł w spór z największymi myślicielami minionego stulecia, diagnozując przy tym wyznaczniki śląskiego losu, kto – świadom rozziewu między rzeczywistym a opisywanym – podjął próbę, na tyle, na ile literatura jest w stanie to uczynić – przywrócenia wymykającej się, trudnej (niemożliwej) do uchwycenia historyczności swoich bliskich. Ci Jego bliscy – pisałem mu o tym – ocierali się o historie moich bliskich, z którymi żyli przecież po sąsiedzku. Dzięki Nagrobkowi dane mi było, raczkującemu humaniście, po raz pierwszy odczuć świadomie tę dolegliwą pustkę, wobec której stajemy, myśląc naszych przodków.

Pisałem mu także, że lekcja Nagrobka ciotki Cili – właśnie Nagrobk¬a! – była dla mnie lekcją śmierci. Zamyślałem się nad niejednoznacznością i tajemniczością tytułu, w którym tkwi przecież element konwencji, Nagrobek ciotki Cili tworzy po trosze „Nagrobek ciotcE Cili”, Exegi monumentum w ramach rekompensaty za brak ostatniego materialnego śladu po jej życiu na mysłowickim cmentarzu. Brzmi w nim jednak także i sam ten brak, niemożność przywrócenia minionego, utraconego bycia, sygnał przemijalności i przekroczenia granicy „nic”.

Profesor dobrodusznie spoglądał na moje niewprawne refleksje i radził kontynuować wędrówkę. Myślałem, że – zdaje sobie sprawę, że grzeszę pychą, przyznając się do tego, jak również w ogóle rojąc sobie wcześniej w ten sposób – może jeszcze uda mi się być uczniem Profesora. Że jeszcze skorzystam z jego rad, z jego pomocy, pnąc się po krętej i zawiłej humanistycznej ścieżce...

Obiecał podzielić się ze mną tekstami, które miały być niedoszłą kontynuacją Nagrobka.

W trakcie uroczystości pogrzebowych dr Ryszard Koziołek mówił pięknie o trudności relacji mistrz-uczeń. Przed laty był Pan mistrzem dla ucznia, doktoranta Szymutki. I jako ten ongiś mistrz, potem przyjaciel – przemawiając na jego pogrzebie po dr. Koziołku, uczynił Pan ten wzruszający, do głębi przejmujący gest podziękowania Profesorowi za jego wysiłki twórcze.

Dusząc w sobie niezrozumienie dla tej straty, niepojętość pustki, jako ten współczesny chopak z Cimoka, a przy tym jeszcze adept polonistyki, stojąc w tyle mojego parafialnego kościoła, mając przed oczami trumnę Profesora udekorowaną laurową gałązką, zapragnąłem podziękować Panu za ten z najgłębszego bólu wynikający, lecz także z największego uznania (bo takim jest uznanie mistrza dla dokonań ucznia), gest.

Z wyrazami szacunku,
Cezary Zięciak
Mysłowice, 22 lutego 2009 ¬