Sagra delle Mandorle

foto

Z początku nie mogliśmy uwierzyć, że jednak jedziemy na Sycylię, na festiwal, o którym tyle słyszeliśmy od naszego choreografa i kolegów, którzy kiedyś tam byli.

Sagra delle Mandorle to doroczne święto kwitnienia krzewów migdałowych, w ramach którego odbywa się Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny. W tym roku odbyła się jego 47 edycja, a trwa nieprzerwanie od 1954 roku. W 1964, 1981 oraz niedawno - w 1995 roku, zespoły z Polski zdobyły pierwsze miejsce, wyprzedzając zazwyczaj kilkanaście innych grup z całego świata!

W Agrigento zrobiło się w tym roku bardzo kolorowo i egzotycznie. Były między innymi zespoły z Argentyny, Australii, Boliwii, Bułgarii, Kamerunu, Egiptu, Korei, Portugalii, Słowacji, Tajwanu, Włoch. Najbardziej zaskoczył nas zespół bosonogich Aborygenów. Skąpo odziani, z malowidłami na ciele - przyciągali tłumy ciekawskich.

Kilka słów o podróży...

Podróż była długa, ale na monotonię nie mogliśmy narzekać, a to za sprawą naszych kierowców Piotrka i Jurka, którzy nie po raz pierwszy wieźli ekipę folkowców z Katowic w świat.

Trzeba przyznać, że mają na swym pokładzie niezły zapas kaset video, płytek CD i innych atrakcji, do których wypada zaliczyć ich szarmanckie maniery. W Walentynki bowiem, które przypadły na drogę powrotną, każda niewiasta otrzymała czekoladkę i buziaka. Tu należy także oddać wyrazy sympatii naszemu choreografowi - panu Kazimierzowi Górczakowi, który również wręczył przedstawicielkom płci pięknej drobny upominek - świeczkę z serduszkiem. Jak spisali się nasi zespołowi koledzy - długo by opowiadać. Nie przypuszczałam, że w skład zespołu wchodzą tak uzdolnieni aktorsko mężczyźni, o subtelnym sposobie bycia i uroku osobistym niewiele odbiegającym od kobiecego (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi).

Do ciekawszych momentów zaliczyć też można rozgrzewkę na jednym z przystanków we Włoszech, kiedy to cały zespół podrygiwał do muzyki naszego akordeonisty - Sylwka. W rolę choreografa natomiast wcielił się Paweł Jurek, który w biało - czerwonym dresie z napisem Polska wyglądał jak profesjonalista w każdym calu! Ćwiczenia były dość rozrywkowe przez co zwabiliśmy grupki gapiów.

Fajna była też przeprawa promem na Sycylię. Po kilkunastu godzinach w autokarze, miło było zaczerpnąć morskiego powietrza w płuca i ponapawać się malowniczymi widokami.

Gdzie mieszkaliśmy...

Na czas festiwalu zamieszkaliśmy w Agrigento, w jednym z tamtejszych hoteli "Tre Torii".

Myślę, że warto wspomnieć o bogatym menu, w skład którego wchodziły najróżniejsze rodzaje "past", a także przepyszne desery lodowe (i nie tylko) z tiramisu na czele.

Słówko należy też chyba poświęcić obsłudze hotelowej, która często zaskakiwała nas małymi niespodziankami. Pewnego dnia na przykład przed jednym z posiłków każda dziewczyna z zespołu otrzymała bukiecik żółtych kwiatów, podobno charakterystycznych dla regionu. Na Sycylii z racji pory, w której kwitną owe roślinki dzień kobiet jest obchodzony przed ósmym marca.

Mieszkaliśmy w hotelu z grupą z Egiptu i Peru, a ponieważ spotykaliśmy się przede wszystkim na posiłkach (reszta czasu zapełniona była bowiem koncertami lub odsypianiem), toteż najczęściej przebiegały one przy akompaniamencie śpiewu czy gry poszczególnych zespołów.

Mała ilość wolnego czasu nie przeszkodziła jednak co po niektórym na nawiązanie kontaktu z włoską częścią klienteli hotelowej, która jednak z racji różnic kulturowych (w tym językowych) - przybierała nieco dziwny obrót. Koleżanka Esia zna szczegóły i niech tak pozostanie.

Gdzie tańczyliśmy...

Kiedy przed wejściem na scenę nieco przerażeni jej rozmiarami tudzież ilością zgromadzonych widzów (i mediów) daliśmy upust naszym lękom, jeden z kolegów skomentował nasze obawy stwierdzeniem: "Co, nigdy na lotnisku nie tańczyli?!

Budynek nazywał się Palacongress i należał chyba do jednego z największych w mieście.

Czy coś wytańczyliśmy...

Oczywiście! Luuuudzie! Trzecie miejsce za muzykę! Maestro Cyprys był chyba najbardziej zaskoczony i uradowany, czego wyraz dał tuż po powrocie do hotelu wirtuozerskim wykonaniem swojego popisowego numeru, wraz z całą kapelą.

A co zwiedziliśmy...

Przede wszystkim - samo Agrigento. Nie obyło się jednak bez przeszkód. Nasz sycylijski bodyguard nie chciał za żadne skarby dać się przekonać, że my tylko na chwilę, popstrykać parę zdjęć, wysłać widokówki do rodzin. Co było robić! Nasza choreograf - Beata Wysocka w komitywie z kierowcami, po prostu ruszyła na podbój miasta, w biegu zabierając na pokład autokaru przerażonego Sycylijczyka.

Po przybyciu do centrum - rozpierzchliśmy się w cztery strony świata pozostawiając biednego przewodnika z komórką w ręku, papierosem w ustach i znakiem zapytania w oczach (czyt. bliskiego obłędu).

To był jedyny sposób, aby choć przez parę chwil posnuć się po mieście, jak się okazało - bogatym w zabytki i całkiem bezpiecznym, mimo obaw jego mieszkańców.

Jak podają przewodniki - Agrigento leży na miejscu starożytnego Akragas, ważnego miasta w świecie kolonii greckich. Według legendy założył je Dedal, a jego mieszkańcy słynęli z wystawnego trybu życia.

Zwiedziliśmy także położoną na południe od Agrigento Dolinię Świątyń (Valle dei Templi), która należy do najważniejszych i najpiękniejszych zespołów starożytnego budownictwa greckiego poza Grecją.

A jak zostaliśmy przyjęci...

...pozostanie nam chyba na długo w pamięci. Festiwal w Agrigento jest bowiem dla mieszkańców tego miasta ważnym wydarzeniem. Świadczyły o tym tłumy na ulicach, podczas naszych korowodów czy pełne sale widzów na koncertach. Mimo tego, ze nie każdy zespól otrzymał nagrodę, to chyba żaden nie poczuł się niedoceniony. Brawa, śpiew, wspólna zabawa zawsze bowiem towarzyszyły występom każdej z grup.

Karnawał w Monte Vago...

...to nasz kolejny przystanek. Maszerowaliśmy ulicami miasta przy wtórze muzyki disco (czy czegoś takiego) i w towarzystwie gigantycznej platformy mysiej. Dodatkowo nasze góralskie stroje nadawały tej swoistej "dyskotece" faktycznie iście karnawałowego charakteru!

Monte Vago to niewielka miejscowość położona niedaleko Agrigento. Słynie z produkcji wina - całkiem smacznego, o czym mogliśmy się przekonać osobiście, każdy z nas bowiem otrzymał flaszeczkę na pożegnanie.