Tajne komplety

Od jakiegoś czasu, może nawet i od roku z górą, w miejscowej rozgłośni radia publicznego, czyli w Radio Katowice osoby cierpiące na bezsenność mogą posłuchać nocą wykładów w ramach tzw. ,,Szkoły Bar-dzo Wieczorowej". Seans edukacyjny zaczyna się wkrótce po wybiciu godziny duchów, kiedy już najbardziej niezmordowani wielbiciele łomo-tów i Wielkiego Brata idą wreszcie spać. Niestety o tej porze wielu nie-zmordowanych wielbicieli edukacji także przyjmuje pozycję horyzontalną, a w tej pozycji trudno się skupić. Być może radio ma jakieś dobrze umo-tywowane racje, które każą mu zwracać się do pracowników nauki, w tym licznych członków uniwersyteckiej społeczności, i składać im nie-przyzwoitą propozycję podzielenia się swą wiedzą ze społeczeństwem za pomocą mediów. Być może kryje się za tą inicjatywą świetna znajomość polskiej duszy, która w swej przekorności skłania się ku czynom heroicz-nym w momentach najbardziej niespodziewanych - bo czyż nie jest hero-izmem śledzenie naukowych wywodów w środku nocy? Jakkolwiek by było, i tak owa inicjatywa jest głęboko zakorzeniona w tradycji polskiej oświaty, która od czasu upadku - wraz z całą Rzeczpospolitą - Komisji Edukacji Narodowej w znacznej mierze opierała się na naukach bardziej szeptanych niż głoszonych, bardziej nocnych niż dziennych, bardziej taj-nych niż jawnych. Car zamykał szkoły, Kaiser bił po łapach za polską mo-dlitwę, Fuehrer to już w ogóle szkoda gadać. Najświatlejszy z ustrojów, który jeszcze sporo nas pamięta, na pewnym etapie rozwoju zakazywał nauczania cybernetyki i genetyki (a głupio robili, bo może udałoby im się sklonować Lenina... jednak nie, po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że chyba walka z genetyką nie była tak głupia, jakby się wydawało.) Po-tem wycofali się z walki przeciw naukom inżynieryjno-przyrodniczym na z góry upatrzone pozycje w naukach społecznych. Dlatego w Polsce po-wstał Uniwersytet Latający i inne tego typu inicjatywy, zaś prawdy można się było dowiedzieć w kryptach kościołów.

Gdy przyszło nowe, to się wydawało, że wolne społeczeństwo, wygłod-niałe owoców z drzewa wiadomości dobrego i złego rzuci się na nie. Rzucić to się rzucili, ale w przeciwieństwie do raju, do tej jabłoni dostępu bronią nie zakazy boskie, ale gęstwina wydająca z siebie ulęgałki oraz stragany z podróbkami. Dlatego mimo pozornych sukcesów oświatowych w wolnej Polsce - sławetny wskaźnik scholaryzacji potroił się, a może i rośnie dalej - poziom wiedzy społecznej na każdy temat jest raczej niski. I pewnie szybko się podniesie, bo chociaż pewne nadzieje budził pomysł akredytacji, to jest on realizowany raczej niespiesznie, aby się snadź krzywda nie stała tysiącom prywatnych kursów marketingu i zarządzania. Ale przecież one sobie dadzą radę, bo premier zapowiedział TQM, totalne zarządzanie jakością, czy też zarządzanie jakością totalną, albo może kie-rownictwo wydziału jakości w rafinerii ropy naftowej Total - cokolwiek premier miał na myśli, będzie czym zarządzać i wreszcie te tysiące bied-nych ludzi, którzy zainwestowali w naukę zarządzania, będą mogły wyko-rzystać swoje kwalifikacje. To słowo ,,total" pewnie ma takie znaczenie jak we współczesnym futbolu: futbol totalny to taki, w którym tylko bramkarz ma ograniczone pole działania, zaś reszta zawodników biega po całym boisku, obrońcy strzelają bramki, napastnicy wybijają piłkę z wła-snej linii bramkowej, a pomocnicy przeszkadzają. Totalne zarządzanie będzie prawdopodobnie polegało na tym, żeby każdemu absolwentowi kierunku zarządzania stworzyć przedsiębiorstwo, którym będzie sobie mógł porządzić. Najlepiej, jeśli w tym celu założy własną firmę. W każ-dym razie brzmi to nawet bardziej atrakcyjnie od gruszek na wierzbie. Sceptycy powszechnego wyższego wykształcenie twierdzą, że jego popu-larność opiera się na iluzji, bowiem w rzeczywistości każde plemię po-trzebuje tylko jednego wodza, nawet jeśli wszyscy wojownicy skończyli Oksford, a ich squaw Cambridge. No tak, ale któż powiedział, że ilość plemion ma być ustalona raz na zawsze?

W każdym razie akredytacja działa dość powoli, a dochodzące z naszego Senatu wieści o pomyśle zwiększenia pensów dydaktycznych są sygnałem kolejnego wielkiego kroku ludzkości w kierunku pogorszenia jakości kształcenia. Bo przecież nikt chyba nie przypuszcza, że zwiększone obo-wiązki spowodują lepszą i pełną zapału pracę, nikt też chyba nie wierzy, że monstrualnej wielkości grupy studenckie zmniejszą się. Tylko co my powiemy premierowi: on nawołuje do zarządzania jakością, a my tę ja-kość likwidujemy - więc czym będzie zarządzał? Na razie premier zarzą-dza pośrednio tzw. mediami publicznymi. Te, zamiast przygotowywać obywateli do podjęcia wyzwań wynikających z kłopotów kolejnych rzą-dów, wolą ścigać się z ,,komercją". Z biblijnej historii pozostał jedynie listek figowy, zakładany bez sensu w nocy zamiast w pełnym świetle. Dla-tego telewizja odbębnia swoją misję w porze lunatycznej, a Radio Kato-wice pozwala się wygadać soli tej ziemi po północy. Szkoda, bo gdy noc się kończy, wypełzają dzienne upiory ignorancji, bezczelności i komplek-sów opartych na micie krzewionym od rana do wieczora; micie głoszą-cym, iż na Śląsku po upadku przemysłu wydobywczego nie ma nic warto-ściowego. Więc choć ten program jest rzeczywiście tajny i nadawany w porze nieprzyzwoitej, to i tak napawa otuchą. Jest bowiem iskrą nadziei na to, że można wyzwolić się spod czaru powszechnego ogłupienia. A że przy okazji trzeba czuwać o północy? To i tak lepiej, niż gdyby jeszcze kazali sproszkowaną żabę rzucać przez lewe ramię pod szubienicą na roz-stajach.