Rozmowa z dr Anną Watołą z Wydziału Pedagogiki i Psychologii, organizatorką akcji „Pomagam dzieciom w Afryce”

Szkoła pod baobabem

Dr Anna Watoła w lutym 2013 roku odbyła pierwszą wyprawę do Kenii. Podczas podróży zetknęła się z dziećmi ze szkół na wyspie Wasini oraz na obrzeżach Parku Narodowego Amboseli u podnóża Kilimandżaro. Dzięki tej wizycie dr Watoła zapoznała się z systemem edukacji tego kraju oraz niezwykle trudnymi warunkami, w jakich kenijskie dzieci pobierają naukę. Wyjazd stał się również inspiracją do zorganizowania pomocy: zakupu sprzętu komputerowego, przyborów szkolnych i generatorów słonecznych.

Dr Anna Watoła w Parku Narodowym Amboseli
Dr Anna Watoła w Parku Narodowym Amboseli

Rok temu rozmawiałyśmy po pani powrocie z pierwszej wyprawy do Kenii. Powstał wówczas wywiad, który został opublikowany w majowym numerze „Gazety Uniwersyteckiej UŚ” [nr 8 (208)]. Dziś spotykamy się ponownie, a pani jest po powrocie z drugiej wyprawy, tym razem mającej na celu przetransportowanie zebranych darów do szkół na wyspie Wasini i w Amboseli.

Rzeczywiście, w grudniu 2013 roku razem z córką wyjechałam po raz drugi do Kenii. Moim celem było zawiezienie darów, które dzięki życzliwości wielu ludzi udało się zebrać. Szczególnie chciałabym podziękować liniom lotniczym Enter oraz Urzędowi Lotnictwa Cywilnego, którzy bardzo mi pomogli. Na początku w planach miałam zorganizowanie generatora na paliwo, jednak nie otrzymałabym zgody na przewiezienie go samolotem pasażerskim, musiałby lecieć liniami cargo. Wiedząc, jak bardzo to jest skorumpowany kraj, nie wierzyłam, że potem na lotnisku w Mombasie odnajdę ten generator. Uznałam, że wszystko muszę mieć ze sobą. Dlatego postanowiliśmy zakupić kolektory słoneczne, tzw. solary. Na panele słoneczne Urząd Lotnictwa Cywilnego oraz Air Enter nie tylko się zgodzili, ale zorganizowali wśród swoich pracowników zbiórkę przyborów szkolnych. Zrobili mi ogromną niespodziankę, bo zebrali ich naprawdę bardzo dużo. Inną formą pomocy było przyznanie mi bardzo dużego nadbagażu. Ponadto podczas zeszłorocznych wakacji w Turcji poznałam panią Agnieszkę Bielecką, która jest przewodniczką wycieczek w Kenii. Bardzo mi pomogła: zabrała ze sobą 7 kg zabawek i przyborów szkolnych, a także poleciła kierowcę, za którego ręczyła. Był nie tylko sprawdzony i uczciwy, ale również bardzo wesoły, pomocny, znał język angielski i suahili, co potem bardzo przydało się w wiosce Masajów. Ponadto stał się naszym fotoreporterem i kamerzystą. Bardzo pomogła nam również pani Magdalena Wypych z biura Rainbow, którą poznałyśmy w samolocie. Dzięki jej bystrości umysłu i znajomości zwyczajów kenijskich udało nam się cały sprzęt przewieźć bez cła. Na lotnisku czekał na nas wspomniany kierowca. Droga do Amboseli, znajdującej się w głębi Kenii, trwała ok. 12 godzin. Razem z córką zamieszkałyśmy w lodżii turystycznej położonej 5 km od wioski. Miejsce bajeczne, przepiękne, wspaniale urządzone z zachowaniem klimatu afrykańskiego. Właścicielem tego miejsca jest Kenijczyk, kolejna niesamowita osoba, jaką spotkaliśmy na naszej drodze. Wykształcony, kulturalny, bardzo sympatyczny pan poświęcił nam mnóstwo czasu, opowiadając o Masajach, ich zwyczajach, życiu codziennym, relacjach damsko-męskich, problemach związanych z życiem wśród dzikich zwierząt itd. To były niezwykle cenne rozmowy, gdyż Masajowie połowy naszych pytań nie rozumieli… albo nie chcieli rozumieć.

Jak została pani doktor przyjęta w Amboseli?

Mieszkańcy wioski wiedzieli, że przyjadę, gdyż od wielu miesięcy wymieniałam korespondencję mailową z Simonem, nauczycielem z Amboseli. Odtańczyli nawet na naszą cześć tradycyjny taniec masajski. Chciałabym w tym miejscu dodać, że gdy byłam tam w lutym 2013 roku, dziewczynki nie chodziły wówczas do szkoły. Warunkiem przekazania wiosce sprzętu komputerowego było, aby mieszkańcy wyrazili zgodę na uczestnictwo w lekcjach również dziewczynek. I rzeczywiście, gdy przyjechałyśmy do Amboseli, okazało się, że dziewczynki już chodzą do szkoły. To była niespodzianka i poczytuję to za nasz wielki sukces. Masajowie byli bardzo przejęci naszym przyjazdem. Z uwagą obserwowali przez wiele godzin, jak z córką montowałyśmy panele słoneczne. Tu również mała dygresja – obie prawie przez dwa miesiące ćwiczyłyśmy składanie tych solarów. To skomplikowane zadanie, miały dużo kabli i ponad 2 kg różnych śrubek. Jeszcze w kraju ustaliłyśmy, że każda z nas będzie się osobno uczyła, robiłyśmy też zdjęcia z każdego etapu składania, miałyśmy również filmik z instruktarzem, do którego mogłyśmy sięgnąć, gdybyśmy coś zapomniały. Jednego czynnika jednak nie wzięłyśmy pod uwagę – że podczas montażu będą nam towarzyszyli Masajowie. Otoczyli nas szczelnym kordonem, wszyscy się nam uważnie przyglądali, każdy ruch był komentowany w ich języku, towarzyszył temu duży gwar, a to nas po prostu rozpraszało. Na szczęście wszystko się udało.

Z wielu filmów o Afryce mamy takie obrazy przed oczami: urokliwe chatki na tle kęp akacji lub baobabów czy Masaj stojący na jednej nodze na tle zachodzącego słońca. Wszystko wygląda idyllicznie, a przecież życie w takiej wiosce jest bardzo trudne. To są kwestie walki o życie, szczególnie podczas suszy, to też mnóstwo zagrożeń nieznanych nam, Europejczykom, jak słonie, lwy, choroby. Jak naprawdę wygląda życie w masajskiej wiosce?

Kobiety przede wszystkim zajmują się domem oraz wychowywaniem dzieci. Od pewnego czasu również mają okazję do „dorabiania” sobie poprzez wytwarzanie tradycyjnych ozdób masajskich z koralików, bardzo popularnych wśród turystów. Mężczyźni natomiast w ciągu dnia wypasają krowy i rzeczywiście Masaj stojący na jednej nodze to bardzo typowy widok. Do tego w ręku ma jeszcze kijek, którym pogania te krowy. Późnym popołudniem mężczyźni wracają do wioski i pędzą stado w miejsce ogrodzone zasiekami z akacji. Gdy zachodzi słońce, zapalają pochodnie i przez całą noc chodzą dookoła. Nocą słychać z oddali, jak pomrukują lwy, a właściwie lwice, bo to one głównie polują. Raczej nie podchodzą do wioski, gdyż boją się ognia. Jednak gdy zaczyna świtać i robi się jasno, płomienie nie robią już na nich takiego wrażenia jak nocą. Jeśli są bardzo wygłodzone, krążą wokół ogrodzenia. Masajowie potrafią wypatrywać lwy i rozpoznawać ich zachowanie. Jeśli lwy nie chcą odejść, Masajowie się zwołują, krzyczą, uderzają w garnki lub patelnie. Czasami hałas odstrasza lwy, ale nie zawsze. Jeśli lwy nie odchodzą, Masajowie rozstawiają w różnych miejscach grupy ludzi i wybierają kozę lub mniejszą krowę, którą następnie nęcą lwa. Wiedzą, jak blisko mogą dopuścić dzikie zwierzę do ofiary. W momencie gdy lwica zdecyduje się zaatakować, wówczas biegną na nią z dzidami. Jeśli zwierzę nie zrezygnuje i nie ucieknie, ginie, bo nie ma szansy z tak dużą grupą ludzi. Takie sytuacje mają miejsce raz, dwa razy w miesiącu. Wiosce zagrażają też słonie. Nas, turystów, one cieszą, dla Kenijczyków natomiast są problemem. Jest ich bardzo dużo, dlatego terytoria poszczególnych stad mocno się kurczą i zwierzęta nie mają po prostu co jeść. Z drugiej strony słonie są pod ochroną i nie wolno ich zabijać. Szczególnie niebezpieczne są słonie pojedyncze, bo są to najczęściej młode samce wypędzone ze stada. W okresie gdy w okolicy przebywają płodne samice, samce stają się niezwykle niebezpieczne i gdy dostają ataku wściekłości, tratują wszystko, co stanie im na drodze, wyrywają drzewa, niszczą chatki Masajów.

Gorące przyjęcie w wiosce Masajów
Gorące przyjęcie w wiosce Masajów

Odwiedziła pani również szkołę na wyspie Wasini, w której była pani rok temu.

Na wyspę Wasini nie zawoziłam ani solarów, ani komputerów, tylko przybory szkolne. Nauczycielka, którą poznałam rok temu, wiedziała, że przyjedziemy, a raczej przypłyniemy. Czekała na nas na brzegu. Początkowo była bardzo smutna, martwiła się, że budynek, w którym znajduje się szkoła, jest bardzo zniszczony i każdej chwili może się zawalić. Skarżyła się, że rząd im nie pomaga, a wszystko, co mają, to wynik pomocy ludzi z wioski. Przez cały dzień towarzyszył nam właściciel łodzi, która zawiozła nas na wyspę. Na koniec dnia ten pan poprosił nas na rozmowę i zaoferował, że podaruje ziemię, na której można by zbudować nową szkołę. Natychmiast zwołał na spotkanie całą wioskę, przedstawił swój pomysł i powiedział, że kto chce, może pomóc przy budowaniu. Oczywiście mieszkańcy zaoferowali się, że zbudują szkołę w ramach tzw. czynu społecznego. Okazało się, że nie ma też problemu z budulcem, bo wszyscy na wyspie budują domy, wycinając cegły ze skały. Problemem jednak jest brak cementu. Na wyspie nie ma możliwości jego zakupu. W Kenii da się go kupić, ale mieszkańców Wasini nie stać na jego zakup oraz transport na wyspę. Zaczęliśmy się zastanawiać, ile by kosztowało zakupienie cementu na zbudowanie dwuklasowego domku. Okazało się, że to koszt ok. 5 tys. dolarów. W nowej szkole należałoby również zamontować panele fotowoltaiczne.

Czy to oznacza, że narodziły się nowe plany?

Można tak powiedzieć. Chciałabym teraz postarać się o zgromadzenie funduszy na zakup cementu. Poza tym myślę o zaproszeniu nauczyciela z Amboseli do Polski.

Wygląda na to, że pomaganie stało się pani uzależnieniem…

Z jednej strony to ogromna przyjemność: widzieć radość na twarzach tych dzieci, ale z drugiej – pomaganie jest bardzo trudne. To były miesiące przygotowań, pukania do wielu drzwi. Są też kwestie prawne, związane ze zbieraniem pieniędzy. Nie chciałam, żeby mi ktoś zarzucił, że skorzystałam z zebranych funduszy (za bilety lotnicze zapłaciłam sama), dlatego musiałam rozwiązać kwestię konta bankowego. Skorzystałam z uprzejmości Przedszkola nr 29 w Tychach, po uprzednim uzyskaniu zgody rady rodziców. Przedszkole udostępniło swoje konto, na które można było i w dalszym ciągu można wpłacać pieniądze na pomoc dla kenijskich szkół. Dyrekcja przedszkola bardzo chętnie zaangażowała się w tę akcję. Realizowane były różnorodne projekty edukacyjne o Afryce, o tolerancji itp. Także bardzo mocno w pomoc zaangażował się Uniwersytet Śląski Dzieci, który zorganizował Dzień Afrykański, podczas którego zebrano dużo pieniędzy. Muszę jednak podkreślić, że organizacja takiej pomocy to bardzo trudna i czasochłonna praca.


Podziękowania dla sponsorów
Panele fotowoltaiczne: Magdalena Stanoch, Firma On Sp. z o.o. Rzeszów
Sprzęt elektroniczny: dr hab. Elżbieta Perzycka, Uniwersytet Szczeciński
Kubeczki okolicznościowe: Przemek Wojciechowski, Firma AWMIG Sosnowiec
Linie lotnicze: Air Enter, Malwina Bartosiewicz
Urząd Lotnictwa Cywilnego: Anna Jankowska
Pracownicy Biura Podróży Rainbow Tours: Agnieszka Bielecka i Magdalena Wypych
Towarzystwo Przyjaciół Dzieci – Śląski Oddział Regionalny
Uniwersytet Śląski w Katowicach
Uniwersytet Śląski Dzieci w Katowicach
Salon Netii w City Point Tychy: Piotr Waszak
City Point Tychy: kierownik Sylwia Ptasińska
Polskie Stowarzyszenie Pedagogów i Animatorów KLANZA: Ewa Noga
Przedszkole nr 29 z Oddziałami Integracyjnymi w Tychach
Powiatowy Zespół Szkół w Lędzinach
Przedszkole nr 25 im. Misia Uszatka w Tychach
Telewizja Regionalna Katowice

Numer konta, na które można wpłacać pieniądze: 19 1020 2528 0000 0702 0271 4889 z dopiskiem „Pomagam dzieciom w Afryce”.

Autorzy: Agnieszka Sikora
Fotografie: Archiwum Anny Watoły