ZLOT REDAKTORÓW, CZYLI DOPUST BOŻY

Doszły mnie plotki, że we wrześniu odbędzie się organizowany przez naszą "Gazetę" zjazd redaktorów różnych, wychodzących w kraju czasopism uniwersyteckich, akademickich etc... Przyznam się, że wiadomość tę przyjąłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony bowiem jest to dla nas zaszczyt i niewątpliwa satysfakcja, że doceniono i zauważono nasza skromną redakcję. Z drugiej zaś strony wiadomo, że ambicją każdego gospodarza jest godne zaprezentowanie się, na miarę spodziewanych oczekiwań. A tu mizeria panie! Istna mizeria. No jak tu przyjmować gości, skoro redakcyjna klitka ma się tak do "pokoju redakcyjnego" jak cela na Rakowickiej do sali balowej w dawnej resursie kupieckiej. Każdy może przyjść i sprawdzić, o ile oczywiście wcześniej psy z górskiego pogotowia ratunkowego wytropią pod stertą papierzysk przysypaną kol. Kielak. No jak tu prowadzić kuluarowe dysputy, skoro na co dzień, co zacniejszych gości red. Rott przyjmuje na tylnym siedzeniu swego prywatnego samochodu. Nie mówię już o takich pętakach jak ja, którym honorarium spuszcza się na sznurku przez okno byle tylko nie tłoczyli się w przedpokoju. Jak mawiał Mel Brooks, miejsca jest tak mało, iż żeby zmienić zamiar trzeba wyjść na korytarz. Dwie kobiety o obfitych biustach i jeden mężczyzna z fajką w zębach spowodują taki korek, że nie rozładuje go żaden policjant na świecie.

Oczywiście jest na to rada. Trzeba wszystko zaaranżować tak, by wyglądało iście światowo. W tym celu należy wynająć w hotelu Warszawa odpowiedni apartament. Poupychać w każdym kącie po pięć komputerów, może wreszcie będzie nich jakiś pożytek. Teletechnicy niech podłączą telefony tak, by dzwoniły jak oszalałe non stop. Zatrudnić trzy studentki w mini, tylko po to żeby biegały po korytarzu, z byle jakimi papierami w rękach, łapały się za głowy i jęczały: "Cholera, co jest z tą korektą" lub "To nie jest materiał na pierwszą stronę!". Przyjąć na "umowę-zlecenie" trzech studentów (mogą być trzeźwi) niech wpadają do pokoju zaaferowani i krzyczą od progu: "Panama potwierdza rezerwację" albo "Na Heatfrow zatrzymali nam połowę nakładu. Podobno królowa jest wściekła!" lub "Time" nie zapłacił za przedruk - podajemy ich do sądu". Na zapleczu czterech lokalnych polityków (ich nie trzeba wynajmować - sami przyjdą) bierze udział w redakcyjnej dyskusji: "Gazeta Uniwersytecka - trzecia władza czy piąte koło u wozu? ". W poczekalni: ksiądz, generał i kapela góralska z dudami (nie wiem, skąd mi się te dudy wzięły). Nad głowami gości unosi się zapach drogich perfum i dobrych cygar i oczywiście szum kamer (wypożyczonych z WRiTV). Jak to wszystko zaskoczy. Jak zacznie hulać, to klękajcie narody!! Oczywiście nie jest pomysł bez wad. Po pierwsze: Początkowo oszołomieni goście już po godzinie zaczną wybrzydzać. A to, że szampan jest marki Bollinger, a nie Dom Perignon. A to, że łosoś coś za bardzo twardawy, a homar pewnie z puszki. A to, że klimatyzacja za głośno działa, itd. ... To po pierwsze. po drugie zaś co tu ukrywać - nie mamy armat. Jeżeli ktoś ma odwagę zanieść taki kosztorys do kwestury, to proszę bardzo. Radzę go jednak wsunąć cichutko w szparę pod drzwiami i ... uciekać. Wybuch śmiechu może zmieść wszystko w promieniu kilometra.

W tej sytuacji o wiele łatwiejszy jest do zrealizowania wariant awaryjny. Konieczne do tego jest jednak wydrukowanie "lewego" numeru Gazety. Nie ma co ukrywać. Wszystkie te uczelniane pisma są do siebie podobne, dlatego też wydanie takiego jednego "rewolwerowego" wywołałby oczywistą zazdrość. kto by nie chciał przeczytać gazety z takimi np. artykułami: "Powiem całą prawdę". Jak donosi nasz nowojorski korespondent tylko "Gazecie Uniwersyteckiej" Minika Levinsky zgodziła się ujawnić wszelkie intymne szczegóły głośnego skandalu. dziś tylko krótki fragment. "Jak na Clintona to był trochę zbyt czarniawy, a na dodatek nie mówił po angielsku. Chwycił mnie za rękę i o zgrozo pocałował w nią. Plótł coś o reformach, transformacji. Oczywiście poczułam się urażona. Zaczyna się od całowania w rękę, a kończy na... Na tym na razie i my kończymy. Ciąg dalszy za miesiąc". A może taki tekst? Nasz korespondent przebywający w Gdańsku był świadkiem niecodziennego spotkania, które odbyło się w późnych godzinach nocnych w Juracie (pensjonat Rybitwa) płk. Kukliński. Kto był owym tajemniczym rozmówcą, pułkownika? O czym rozmawiali? Dowiecie się państwo za miesiąc. (Nieprawdą jest, że fragment ten dotyczy niedawnej wizyty naszego redaktora w trójmieście - A. K. )

Nie zapominajmy, że jest to gazeta uniwersytecka. Czyli: "Co ukrywają amerykańscy uczeni? " Nasza redakcja wpadła na trop rewelacji, którą na próżno starają się zachować w tajemnicy amerykańskie media. Pracownicy UŚ interpretując informacje otrzymane za pomocą teleskopu Hubble`a doszli do wniosku (choć nikt im za to nie zapłacił), że w kierunku Ziemi zmierza pewne ciało astralne o dość znacznych gabarytach. Już na początku października ciało to będzie widoczne - przepraszamy za wyrażenie, ale - gołym okiem w rejonach Kostuchny, Załęża i Nowego Wirka. Nasi uczeni przestrzegają, by w czasie przemieszczania się owego znacznego ciała, ze względów bezpieczeństwa matki zakrywały oczy swym dorastającym synom".

I jeszcze coś na koniec: "Z życia uczelni". - Liczne kontakty zagraniczne naszego uniwersytetu zaowocowały udziałem uczelnianej reprezentacji w słynnych regatach Oxford - Cambridge. Po raz pierwszy w tej obrosłej tradycją imprezie weźmie udział i nasza załoga. Z braku jednak odpowiednich funduszy nasi chłopcy będą na razie jedynie biegli wzdłuż trasy regat. Najważniejsze jednak, że początek został zrobiony!".

Te wszystkie "rewelacje" trzeba będzie później odszczekać, ale kto w tym kraju czyta sprostowania? Mając w zanadrzu taki argument, można skromnie spuszczać wzrok i nieśmiało, wstydliwie pomrukiwać: "Ach~Nic szczególnego. Ot zwykły numer jak co miesiąc".

To tyle jeśli chodzi o moje pomysły. Mam nadzieję, że są również inne, bo jeżeli nie, to pozostaje nam jedno - udawać, że nas nie ma w domu.