W Śląskiej Kawiarni Naukowej

Jak zapaść na „chorobę polarną”?

Jan Mela i prof. zw. dr hab. Jacek Jania
Jan Mela i prof. zw. dr hab. Jacek Jania
4 lutego Śląska Kawiarnia Naukowa gościła prof. zw. dr. hab. Jacka Janię, kierownika Katedry Geomorfologii Wydziału Nauk o Ziemi UŚ oraz Janka Melę, polskiego polarnika. Profesor Jania, geograf, glacjolog, jeden z najwybitniejszych polskich uczonych, zajmujących się problemami regionów polarnych, bada m.in. lodowce Arktyki w kontekście globalnych zmian klimatu. Pracuje nie tylko na Wydziale, ale i w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund na Spitsbergenie, która jest najdalej na północ wysuniętą polską placówką naukową. Janek Mela jest najmłodszym w historii polarnictwa zdobywcą bieguna północnego i południowego, pierwszym niepełnosprawnym, który dokonał takiego wyczynu. Dotarł tam w 2004 r. (miał wtedy 16 lat), dwa lata wcześniej, w wyniku porażenia prądem, stracił lewe podudzie i prawe przedramię. Polarnicy rozmawiali m.in. o wpływie biegunów na zmiany klimatu oraz co należy zabrać ze sobą na wyprawę polarną.
- Wraca się stamtąd pełnym energii, wrażeń, z materiałem do pracy. Mija jakiś czas i już myślimy o tym, czy w krainie wielkich lodów wyszło słońce, jaki jest rodzaj śniegu, czy da się już skuterem przejechać przez fiordy? Nazywamy to chorobą polarną – mówił prof. Jania.
Uczestnicy spotkania zasypali gości pytaniami.

Jakie jest menu podczas wypraw polarnych?
Janek Mela: Jedliśmy dania liofilizowane, wyglądem przypominające zupki chińskie. Zalewaliśmy je gorącą wodą, którą uzyskiwaliśmy ze stopionego śniegu. Do tego dodaje się jeszcze pemikan, suszony tłuszcz zwierzęcy. Przed wyprawą ostrzegano mnie, że jest niedobry, ale trzeba go jeść, bo daje dużo energii. Ja jednak się tym zajadałem, bo byłem tam strasznie głodny...
Prof. Jacek Jania: Hornsund to stacja całoroczna. Norwegowie żartują, że jest to najlepsza restauracja na Spitsbergenie. Kucharzem jest tam... każdy z członków ekipy. Rotacyjne dyżury pełni się nie tylko w kuchni. Wszyscy, robią wszystko. W namiotach poza bazą jemy jednak to paskudztwo, czyli liofilizaty. W dodatku namoknięty liofilzat szybko zamarza, a potem pęcznieje w żołądku, więc trzeba go zjeść szybko. Spieszyć się też trzeba z gorącą herbatą. Jeśli nie wypije się jej w ciągu 5 minut, to przy temperaturze -30 stopni ona również zamarza.

Czy w bagażu polarnika starcza miejsca na czekoladę?
J.M: Gdyby na wyprawę nie można było zabrać czekolady, nikt nigdy z domu by mnie nie wyrwał.

Przy styczniowej fali mrozów media ekscytowały się każdym spadkiem temperatury. Czy człowiek odczuwa w ogóle różnicę między np. -20 a -25 stopni? Ile stopni jest w namiocie?
J.M: Jedną rzeczą jest temperatura, którą pokazuje termometr, a drugą temperatura odczuwalna. Gdy wieje bardzo silny wiatr, każde kilka stopni na minusie odczuwa się o wiele mocniej. Ważna jest też wilgotność terenu. Antarktyda jest najsuchszym kontynentem na ziemi, prawie w ogóle nie pada tam śnieg. Podczas wędrówki ma się wrażenie, że śnieg pada, bo wiatr cały czas podrywa go do góry. Odczuwa się wahania temperatur nawet o kilka stopni. Pamiętam moment, kiedy było ok. -30, -35 stopni i wiał silny wiatr, a potem, gdy przestał i zaświeciło słońce odniosłem wrażenie, że temperatura tak się podniosła, że można się opalać. W namiocie nie jest o wiele cieplej, no może o tyle, ile się nachucha, bo namiotu nic nie ogrzewa. Szkoda gazu, on służy do gotowania, podsuszenia czapeczek i skarpetek. Namiot przede wszystkim izoluje nas od wiatru i odrobinę od zimna, jeśli na zewnątrz jest -30, to w namiocie jest -20 stopni.

Jak wygląda higiena i czynności fizjologiczne?
J.M: Co do czynności fizjologicznych, to liczy się prędkość. Budowanie konstrukcji, za którymi można się schronić to wyzwanie dla ambitnych. Śnieg jest bardzo twardy, więc można sobie z niego skonstruować jakąś toaletę, ale nawet gdy robi się to pierwszego dnia, to potem się „wymięka”. Szkoda energii. Higiena jest ograniczona, a mycie zębów raczej nie wchodzi w grę.
J.J: W takich warunkach, w jakich funkcjonują polarnicy, w dalekich miejscach, na płaskich lodowcach, to jest duży problem, zwłaszcza jeśli w ekipie są panie, co się dosyć często zdarza. Wykopanie odpowiedniego schronu przeciwwiatrowego jest pracochłonne, a wiatr go szybko zasypuje, więc liczy się szybkość. Za to w stacji polarnej pełny komfort: prysznic, pralka, ciepła woda.

Janku, jaki wpływ wywarły na twoje życie te wyprawy?
J.M: Człowiek składa się z tego, co jest mu dane przeżyć i ze skarbów, które dostajemy od poznanych w życiu ludzi. Każde doświadczenie ma wpływ na nasze życie, a te trudne szczególnie nas wzmacniają. Na pewno wyprawy wiele mi dały i nie chodzi o samą podróż, o przygody, zdjęcia i ciekawostki, ale o pewne zmaganie się. Nie z lodem czy śniegiem, lecz z ograniczeniami umysłu i ciała. Od ponad roku zajmuje się prowadzeniem Fundacji „Poza horyzonty”, która powstała pod wpływem tych wszystkich doświadczeń: i mojego wypadku, i wypraw. Gdy połknąłem bakcyla podróży, stwierdziłem, że zamiast samego podróżowania i przeżywania czegoś w głębi siebie, można zrobić coś więcej - zbierać pieniądze, pomagać komuś, pokazywać, że nie ma rzeczy niemożliwych. Dobrych parę lat temu stwierdziłem, że bardzo chciałbym założyć fundację, po to żeby robiąc to, co kocham, pomagać innym osobom. Zasadą naszego działania jest zbiórka pieniędzy dla osób po wypadkach, ponieważ za dobrą protezę ręki czy nogi trzeba zapłacić kilka, a nawet kilkanaście tysięcy złotych. Moja proteza nogi kosztowała 60 tys. zł. Gdyby nie wyprawa, pomoc sponsora, nigdy w życiu nie byłoby mnie na nią stać, gdyż pochodzę z dosyć ubogiej rodziny. Dzięki Markowi Kamińskiemu i innym ludziom, których miałem szczęście spotkać, jestem tu gdzie jestem i mogę opowiadać o tych niesamowitych przygodach.

Panie profesorze tyle się słyszy o zmianach klimatu. Czy działalność człowieka ma na nie rzeczywiście wpływ?
J.J: Każdy z nas ma absolutny obowiązek dbać o higienę atmosfery i środowiska. Wedle opinii wielu zespołów naukowych na świecie i mojej własnej, nie da się jednak, tak jak głoszą politycy, zatrzymać ocieplenia klimatycznego. To nie jest tak, że zredukujemy emi-sję węgla i natychmiast będzie lepiej, ale powinniśmy to robić, bo nie wiemy, czy przekroczenie pewnego progu nie spowoduje lawiny sprzężeń zwrotnych, napędzających ocieplenie klimatu. Lodowce alpejskie zmniejszają swój zasięg. Ocieplenie klimatu to nie tylko temperatura, ale i większe parowanie z powierzchni oceanów, a co za tym idzie, więcej opadów. Powyżej pewnej ich wysokości mają formę śniegu. Ta granica w związku z ociepleniem podnosi się.

Jakie warunki trzeba spełnić, żeby zostać wolontariuszem w bazie Hornsund?
J.J: Na pewno konieczny jest entuzjazm. I trochę zdrowia. Dla bezpieczeństwa innych przed wyjazdem badamy się dokładnie, żeby nie zawlec jakiejś choroby, bo jest to środowisko abiotyczne i wystarczyłoby, że ktoś przyjedzie z grypą, a zarazi wszystkich. Dobiegam 60 lat i zawsze się dokładnie badam, żeby nie być zagrożeniem dla zespołu. Nie ma ograniczeń wiekowych, trzeba mieć zdrowie i entuzjazm.

Jak wygląda odpoczynek, gdy idzie się przez 12 dni po 10 godzin na dobę na mrozie i wietrze, do tego ciągnąc ciężkie sanie?
J.M: Przede wszystkim ma się bardzo trywialne marzenia, o ciepłym prysznicu i łóżku. Pytano mnie, czy to kłopot zasnąć, gdy cały czas jest jasno. Nigdy nie miałem z tym problemów, bo gdy pod koniec dnia rozbijaliśmy obóz, stawialiśmy namioty, okopywaliśmy je śniegiem, robiliśmy obiadokolację i już można było iść spać, to zasypiałem momentalnie. Podczas wyprawy śpi się 7-8 godzin na dobę. To ważne, bo inaczej organizm się nie regeneruje. Mieliśmy taki tryb: półtorej godziny marszu, pół godziny przerwy, i tak robi się kilka odcinków. Jednego dnia przeszliśmy zakładaną ilość i uznaliśmy, że możemy jeszcze iść, więc zrobiliśmy jeszcze jeden. Rano po przebudzeniu czuliśmy, że to jest nie tak. Organizm lubi regularność.

 

Autorzy: Katarzyna Rożko
Fotografie: Katarzyna Rożko