Leszek Kołakowski - "najwybitniejszy filozof polski"

Postać Leszka Kołakowskiego zna każdy. W kontekście procesów, jakie mają miejsce we współczesnej kulturze i cywilizacji, trzeba to od razu uzupełnić: autora Głównych nurtów marksizmu zna każdy, kto myśli, zastanawia się nad światem, czyta książki! Tak jest w dniu dzisiejszym. I tak jest już od kilku dziesiątków lat! Kołakowski miał i ma nieprzebrane rzesze zwolenników i wielbicieli. Ma też niemałe grono krytyków; miał także w minionym okresie zdecydowanych wrogów. Niezależnie jednak od tego, jak interpretowany i oceniany był dorobek filozofa, trzeba stwierdzić, co następuje: dla każdego, kto urodził się po wojnie, Kołakowski był "od zawsze"! Jest to "najwybitniejszy filozof polski".

okładka

Noblesse oblige! Taka charakterystyka zobowiązuje do bacznego przyjrzenia temu, kogo tak się określa. I tu pojawia się problem. Rzecz bowiem w tym, iż na biografię intelektualną Kołakowskiego składa się nie jeden, a kilku Kołakowskich. Jest to problem doskonale znany znawcom zagadnienia. Tak, trzeba to tak ująć: Kołakowski to "zagadnienie"! Z dzisiejszej perspektywy patrząc, "od zawsze" oznacza przede wszystkim epokę PRL-u. Chciałoby się powiedzieć: Mój Boże! W kulturze tego okresu były postaci wybitne, powstawały dzieła wartościowe. To jednak były "wyjątki potwierdzające regułę"; tu jest mowa o "regule". Te kilkadziesiąt lat po wojnie to bynajmniej nie czasy zbrodni, więzień, braku wolności. Dla generacji - której reprezentantem jest m. in. piszący te słowa - są to przede wszystkim czasy niewyobrażalnej szarzyzny i nudy! Jeżeli dzisiejszy student chciałby mieć o tym jakieś pojęcie niech weźmie do ręki pierwszy z brzegu egzemplarz Trybuny Ludu; niech rzuci okiem na pierwszą stronę (do "czytania" była strona ostatnia; tam były nekrologi, informacje sportowe, program telewizyjny i repertuar kin!); dla filozofów polecam Nowe Drogi! Wszystkie razem wzięte dzisiejsze środki nasenne wobec możliwości takiej "literatury", są bez wartości. I niech mi nikt nie mówi o "słodkich latach sześćdziesiątych" (no, bo i jazz i Presley, Beatlesi, egzystencjalizm, W. Warska...). Ci, którzy dzisiaj tak mówią, biedni, nie wiedzą, co mówią! I w tej atmosferze pojawiają się, jak deus ex machina, teksty Kołakowskiego.

okładka

Niewiarygodne! Teksty partyjnego filozofia, marksisty składają się ze zrozumiałych zdań! Co więcej, zdania te o czymś orzekają. Nie jest to lawina sylogizmów informujących, iż socjalizm, do socjalizmu, przez socjalizm, itd., etc. Jeszcze więcej, autor chce w swoich rozważaniach przedstawić jakąś tezę; jemu o coś chodzi. I to jeszcze nie wszystko! W powodzi publikacji pisanych "dla chleba", w potoku "lipy" i szarzyzny ukazują się teksty, których już tytuły - nie mówiąc o zawartości - przyprawiają o zawrót głowy. Pierwszy przykład z brzegu. W 1956 roku w numerze 2 "Myśli Filozoficznej" Kołakowski publikuje artykuł pt. Aktualność sporu o powszechniki. Jak to, mógłby ktoś wówczas zadać pytanie: w sytuacji, kiedy dysponujemy filozofią marksizmu-leninizmu, średniowieczny spór o przedmiot pojęć ogólnych (w tym głównie pojęcie Boga) jest aktualny? To zupełny nonsens! A tak!, daje do zrozumienia Kołakowski: filozofia naukowego socjalizmu - jak każda - jest tylko określoną wizją świata, koncepcją funkcjonującą obok innych koncepcji; tak - jak każda z nich - ma ona swoje zalety i, horribile dictu, słabości. Inny przykład. W 1967 roku ukazuje się drukiem zbiór rozpraw zatytułowany Kultura i fetysze. Stałem wówczas przed witryną księgarni, gdzie książka była wystawiona. Największe wrażenie zrobiło na mnie... słowo fetysz! W ówczesnej humanistyce królowały "baza" i "nadbudowa", "siły wytwórcze" i "stosunki produkcji", "prawa dialektyki". Obrzydliwość! A tu: fetysz! W tamtym czasie takie słowo (i wiele innych) mogło uchodzić za pojęcie z innego świata (właśnie za fetysz!).

okładka

W 1965 roku Kołakowski publikuje Rozmowy z diabłem. Naród buduje socjalizm, a tu filozof-ateista rozmawia z…diabłem. A już za nokaut można uznać tytuł artykułu z nr 4 "Twórczości" z 1966 roku. Brzmiał on: Epistemologia strip-tease'u. W senno-wymiotnej atmosferze czasów Gomułki ktoś podejmuje refleksję na temat fenomenu upodobania człowieka do oglądania nagości! Marksizm i strip-tease! Dobre sobie! Jeżeli zatem - tak w tamtych latach można było myśleć - najwybitniejszy filozof-marksista tak pisze, to znaczy, że nie ma potrzeby pisania - wszak nigdzie na dobrą sprawę tego nie zadekretowano - na wzór pobrzękiwania buddyjskiego młynka. Taka konstatacja dla wielu spośród nas dawała nadzieję na intelektualne przetrwanie. Niemożliwe jest możliwe!

Jak zatem zrozumieć Kołakowskiego tego czasu? Jak w ogóle go zrozumieć? Intelektualista, opowiadający się po stronie radykalnej opozycji wobec świata - jak sam go określał - Ciemnogrodu, przynależąc do "obozu" deklarującego teorię "naukowego" poznania rzeczywistości, całym swoim sposobem myślenia, pisania i działania ten "obóz" okpiwał. Tu w sukurs przychodzi jeden z najbardziej znanych esejów Kołakowskiego z 1959 roku pt. Kapłan czy błazen. Rozważania o teologicznym dziedzictwie współczesnego myślenia. Historia kultury, podkreśla filozof, to "antagonizm między filozofią utrwalającą absolut i filozofią kwestionującą absoluty". Jest to antagonizm dwóch postaw: kapłanów i błaznów. "Kapłan jest strażnikiem absolutu i tym, który utrzymuje kult dla ostateczności i oczywistości uznanych"; i jest to postawa przeważająca. "Błazen jest tym, który wprawdzie obraca się w dobrym towarzystwie, ale nie należy do niego i mówi mu impertynencje. Błazen musi być na zewnątrz dobrego towarzystwa, oglądać je z boku, aby wykryć nie-oczywistość jego oczywistości i nie-ostateczność jego ostateczności". I Kołakowski oświadcza: "Opowiadamy się za filozofią błazna". O co zatem szło i dzisiaj idzie Kołakowskiemu? Odpowiadam: na przestrzeni całej twórczości autora Obecności mitu zasadniczym punktem odniesienia jest Bóg. Nie, niech sobie nikt nie myśli: Kołakowski wrócił - i nie jest tu wyjątkiem - "na łono" Kościoła! Nie! Jego Bóg to Bóg filozofów. Kołakowski używa tu szeregu zamiennych pojęć, takich jak "absolut", "podmiot nieomylny", "podmiot absolutny", "gwarant sensu". W rzeczy samej idzie tu o podstawę wszystkiego, co istnieje - w tym głównie świata wartości, obiektywne kryterium dające odróżnienie dobra od zła; może po prostu o prawość i zwykłą przyzwoitość. I tu właśnie ujawnia się Kołakowski-błazen. W jego ujęciu błazen nie błaznuje dla samego błaznowania. Tak jest tylko w cyrku! Błazen-filozof, Kołakowski to taki ktoś, kto wierzy niewzruszenie w ukryty sens rzeczywistości. Kiedy poddaje krytyce "dobre towarzystwo", to daje mu do zrozumienia: pyszałki! daleko wam do Dobra! Jak zauważono w "Gazecie Wyborczej" Kołakowski nawet "gdy za temat obierze seks albo lenistwo, wszystko rychło zaczyna mu się z Bogiem kojarzyć". I o to mu idzie! Tak, Kołakowski - tak w przeszłości, jak i współcześnie - to człowiek głębokiej wiary.

 - Prof. Leszek Kołakowski (5.03.1994 r.) Foto: Archiwum M. Kubika
Prof. Leszek Kołakowski
(5.03.1994 r.)
Foto: Archiwum M. Kubika
Od lewej: Jacek Bocheński, Janina Zakrzewska, Leszek Kołakowski, Hanna Geremek (Warszawa, 5.03.1994 r.   Foto: Archiwum M. Kubika
Od lewej: Jacek Bocheński, Janina Zakrzewska,
Leszek Kołakowski, Hanna Geremek
(Warszawa, 5.03.1994 r.
Foto: Archiwum M. Kubika

Świat myśli Kołakowskiego - jakby to dziwacznie nie brzmiało - wyrasta z realiów PRLu. Czasy po wojnie to w kulturze całej Europy i świata okres radykalnych starć i przewartościowań. Jego bezpośrednią kontynuacją jest współczesność. Cała nasza generacja drogę do współczesności przeszła w rzeczywistości PRLu, wszyscy z niej wyrastamy. Innej drogi nie było. Problemy Kołakowskiego tamtych lat to nasze problemy, jego pytania i dylematy, to nasze pytania i dylematy, ludzi myślących i czytających. W PRLu Kołakowski natrafia - jak my wszyscy - na marksizm-leninizm. Na pierwszy rzut oka trafia nieźle. Ta wizja świata ma wszak swego "gwaranta sensu". Jest nim socjalizm, idea komunizmu. Dla niemałej części spośród nas każda inna koncepcja nie wchodziła w ogóle w grę! I nie szło tu bynajmniej głównie o politykę. Taka wizja świata była trudna do wyobrażenia na płaszczyźnie intelektu, filozofii, kultury. Powiedzmy brutalnie: była ona niewyobrażalna! No, bo co by to miało być? Kapitalizm? Zachód? W Polsce tow. Wiesława? I tu Kołakowski - po latach "wiary" i nadziei - zawoła: Hola! hola! W słynnym artykule Marks a klasyczna definicja prawdy, opublikowanym w nr 2 "Studiów Filozoficznych" z 1959 roku, podkreśla, iż łudzimy się sądząc, że, jak to określa, "rzeczywistość preegzystująca" (a mówiąc całkiem po prostu: rzeczywistość, prawda obiektywna), jest przez nas poznawana tak, jak gdyby "odbijała się" w naszym mózgu. Poznanie świata jest zawsze - i taka jest zasadnicza idea Marksa - przyswojeniem go sobie przez żywy podmiot, człowieka. Wszak - cytuje Kołakowski autora Kapitału - "oko stało się okiem ludzkim". Człowiek żyje pod "pustym niebem", a jego poznanie świata jest zawsze interpretacją. Nikt nie może wyrokować o Prawdzie. Taki status poznania jednocześnie nie oznacza, iż istota ludzka pojmowana jako gatunek - jak to stało się w przypadku Marksa, "filozofa niemieckiego" - dokonać może wszystkiego. "Samoubóstwienie człowieka, któremu marksizm dał filozoficzny wyraz - konstatuje Kołakowski w konkluzji swojego najwybitniejszego dzieła, wspomnianych Głównych nurtach marksizmu. Powstanie-rozwój- rozkład - kończy się tak samo, jak wszystkie, indywidualne i zbiorowe, próby samoubóstwienia: ukazuje się jako farsowa strona ludzkiej niedoli". Ciemnogród - nie! Komunizm?- także nie!

okładka okładka

I oto Kołakowski na emigracji. Zachód! Podstawy kultury Zachodu określa filozofia Kartezjusza. Jest to świat jednostki, która ujmuje rzeczywistość przez pryzmat swojej podmiotowości. Rzeczywistość jawi się każdemu z nas z osobna. Cogito ergo sum. Myślę więc jestem. "Ja" myślę. Demokracja, liberalizm to w istocie rzeczy uzgodnienie mojego "Ja" i twojego "Ja". Jeżeli zatem każdy ma możliwość ujawnienia swojej "interpretacji" rzeczywistości, swojego poglądu na świat, wszyscy są zadowoleni. Osiągamy pełnię wolności i szczęścia. Hola! hola! woła Kołakowski; a gdzie świat wartości? "Ja" zajmuje miejsce Boga (tak Boga chrześcijaństwa i jak i marksizmu-leninizmu). Jak pisał w pracy opublikowanej w Oxfordzie w 1988 roku pt. Horror metaphysicus, może ono "zawsze powiedzieć, jak biblijny stwórca, "jestem, który jestem"." Tylko, czy to jest Stwórca? Nic podobnego! "Ego - podkreśla Kołakowski - zbudowane jest ze świadomości dobra i zła. Blokując ego, kartezjanizm zepchnął je w nicość". Optymizm i pewność siebie filozofii nowożytnej skrojone są zdecydowanie na wyrost!

Księga pamiątkowa na 70-lecie urodzin Kołakowskiego (Wyd. Aneks, Londyn 1987)
Księga pamiątkowa na 70-lecie
urodzin Kołakowskiego
(Wyd. "Aneks", Londyn 1987)

Współczesny Zachód określa się jako postnowożytność. To może w tym: post zawarta jest jakaś propozycja? W wykładzie w Castel Gandolfo z 1985 roku Kołakowski konstatuje: "Nie wiem, czym jest "postnowoczesność". Niezależnie od etykietek pytanie, które wszyscy sobie stawiamy, pozostaje: dlaczego tak powszechne jest poczucie dyskomfortu w nowoczesności?" Wszak, podkreśla gdzie indziej w polemice z R. Rortym, "gdy stosujemy pragmatyczne kryteria akceptowalności (a nie "prawdy"), nieuchronnie zadajemy pytanie dlaczego kryteria pragmatyczne są dobre?" Wobec dzisiejszej cywilizacji, budującej na "świeckim objawieniu", rzuca Kołakowski swoje "oskarżam!". Człowiek współczesny nie jest bynajmniej - jak się to powszechnie głosi - w sytuacji komfortowej. Nie jest ona zła! Nie jest jednak dobra! Ten człowiek stoi wobec konieczności, jak pisze Kołakowski w pracy pt. Husserl i poszukiwanie pewności (1991), "uświadomienia sobie przykrego dylematu: albo konsekwentny empiryzm z jego relatywistycznymi, sceptycznymi konsekwencjami (stanowisko w istocie rujnujące naszą kulturę) albo transcendentalny dogmatyzm, który nie potrafi sam siebie usprawiedliwić i w końcu pozostaje arbitralnym postanowieniem". Kolejne: hola! hola!

Foto:M. Kubik okładka

Kołakowski to najlepsze lata życia mojej generacji. To najlepsze lata mojego życia. To on przeprowadził nas przez czas totalnej dezorientacji; chaosu i "szarpaniny". I prowadzi nadal. We wszystkich swoich "wcieleniach" obśmiewał i obśmiewa wszystkie absoluty; obśmiewa wszystko. Nie ma u niego zgody na Ciemnogród. I nie ma zgody na "teorię odbicia". Nie ma zgody na Zachód. I nie ma zgody na post-Zachód. Powie ktoś: idzie mi o dobro, prawdę, a poddaję krytyce każdą ich wizję czy koncepcję - brak tu konsekwencji! Rzeczywiście, odpowiada; problem w tym, iż wcale nie mam zamiaru być konsekwentny! Kołakowski głosi "pochwałę niekonsekwencji" (taki jest tytuł artykułu opublikowanego w nr 9 "Twórczości" z 1958 roku). Świat rzeczy i ludzi jest zbyt skomplikowany, a właściwie tak - ze swej istoty - niejasny, iż trudno o nim jednoznacznie wyrokować, podkreśla filozof. "Świat wartości nie jest światem logicznie dwuwartościowym"; "w świecie, w którym działamy, sprzeczności nie są do pogodzenia; pogodzone, nie są już światem, w którym działamy, ale światem, który umarł". Jego "pochwała niekonsekwencji" wyraża się w tym, iż "jest po prostu odmową raz na zawsze przesądzającego wyboru między jakimikolwiek wartościami alternatywnie się wykluczającymi". Światopogląd błazna, jak dowodzi, "usiłuje obejść się bez absolutów i bez perspektyw zakończenia, filozofia ta nie może być z natury budowlą spójną, albowiem nie ma fundamentów i nie pragnie mieć dachu". I żeby było mało! Ostatnio obśmiał nawet samą czynność filozofowania! "Proszę - napisał do redakcji jednego z pism w Polsce - byście nie przezywali mnie więcej obelżywie "najwybitniejszym filozofem polskim", nikim takim bowiem nie jestem; kto jest "najwybitniejszym footbolistą" lub "najwybitniejszym szachistą" można powiedzieć, lecz nie "najwybitniejszym filozofem"; sama nazwa "filozof" jest zresztą ośmieszająca".

Ten człowiek głębokiej wiary nie wie, gdzie jest Bóg. Jedno wszakże wie: wie, gdzie go nie ma! Co zatem zostaje? Dystans; jak to dzisiaj określa: "nic-nie-robienie"; śmiech (Jeżeli już ktoś chce być filozofem, to sens ma tylko historia filozofii.)! W tytule(!): "najwybitniejszy filozof polski" najistotniejsze jest słowo ostatnie. Tak, to jesteśmy my! W dziejach jego myśli odbija się nasza (moja) biografia. I w tym, jak wolno sądzić, wyraża się istota "zagadnienia": Kołakowski.

Foto: Ł. Adamczyk

Prof. Wojciech KAUTE (ur. 1947) - historyk idei, ukończył studia prawnicze w Uniwersytecie Wrocławskim i filozoficzne w Uniwersytecie Warszawskim. Doktoryzował się u prof. Franciszka Ryszki na podstawie pracy: "Mesjanizm II Rzeczypospolitej". W Uniwersytecie Śląskim pracuje od 1975 roku, obecnie na stanowisku profesora w Zakładzie Historii Myśli Społecznej i Politycznej. Prowadzi m.in. seminaria poświęcone "Głównym nurtom marksizmu" Leszka Kołakowskiego. W "Gazecie Uniwersyteckiej" opublikowaliśmy dwie rozmowy z Profesorem (nr 7/63, kwiecień 1999 r. - dot. o. M. Krąpca, oraz nr 7/86, kwiecień 2001 r. - dot. historii myśli politycznej).

Autorzy: Wojciech Kaute