Nadam

DRUGI RAZ ZE STUDENTAMI W MONGOLII

Centralny ''nadam' to największe święto sportowo-obrzędowe które co roku odbywa się w Ułan Bator w lipcu. Ściągają tam tłumy rodzimych i obcych widzów, by obserwować zawody zapaśników, łuczników i gonitwę końską. Podobne imprezy, ale nie w tej skali, odbywają się z różnych okazji w wielu miejscowościach. Kiedy dowiedzieliśmy się, że odbędzie się nadam w Undordoł, tj. 45 kilometrów od Ułan Bator, natychmiast poprosiliśmy Monhżargała, by nas tam zawiózł i służył informacją.

Konie przed gonitwa
Marcel (pierwszy z lewej) przygląda się kwalifikacji
koni przed gonitwą

Dojechaliśmy, gdy impreza trwała już w pełni. Odbywała się w dolinie u stóp wzgórza, na zboczu którego stał wielki hotel murowany, a obok rzędy pięknych i drogich jurt. Z tej bazy mongolsko-japońskiej spółki turystycznej widzowie schodzili i oglądali zawody. Nieco dalej od tej nowoczesnej bazy stały opuszczone murowane zabudowania (może po byłym kołchozie), a za nimi grupka jurt i prymitywnych budek.

Centralnym miejscem był krąg, gdzie odbywały się zmagania zapaśników. Po wschodniej stronie kręgu stał wielki namiot a w nim suto zastawione stoły. Siedzieli tam organizatorzy nadamu, czyli dyrekcja dróg państwowych Mongolii. Dostojnych urzędników obsługiwały kobiety w strojach ludowych. Pod tym namiotem był też mikrofon, z którego płynęły komunikaty do zebranych. Krąg otaczały liny oddzielające widzów od zawodników. Druga lina odgradzała widzów konnych od pieszych.

Nadam był ogromny. Przyjechało setki autobusów z widzami, wielka liczba samochodów osobowych i nieprzebrana liczba Mongołów na koniach. Niedaleko kręgu zapaśniczego było miejsce zawodów łuczniczych, a najdalej - meta zawodów konnych. Na odpowiednim miejscu stały szeregi namiotów, gdzie rozłożył się handel. Ludzie rozkładali się przy nich całymi rodzinami na ziemi, gościli się, posilali i mocno popijali. Nad całym ludzkim zbiorowiskiem latało mnóstwo jastrzębi ścierwników, które wypatrywały zdobyczy i spadały między ludzi, by porwać jakiś ochłap. Ich krzyk mieszał się z tysiącami innych głosów, tworząc niepowtarzalną atmosferę pikniku, jarmarku, folkloriady. Policja czuwała nad porządkiem i wywiązywała się z tego bardzo sprawnie.

Pierwsi na mecie
Pierwsi na mecie

Cały dzień trwały zawody zapaśników. Uczestniczyło chyba kilkuset startujących. Większość to żołnierze, którzy równocześnie stanowili obsługę i pomagali policji. Przystępowali do eliminacji w pięknych zapaśniczych strojach i zachowywali się na kręgu bardzo profesjonalnie. Byli oni jednak bez szans, gdy stawali do walki z olbrzymami zawodowcami. Dlatego szybko odpadali. Siadłem na kręgu i patrzyłem zafascynowany. Zawodników wzywa po imieniu. na krąg głośnik. Gdy pada nazwisko sławnego barca widać żywą reakcję widzów. Wzywany na walkę zawodnik wchodzi do kręgu z podniesionymi rękami jak do lotu i tanecznie kłania się widowni, obtańcowuje w koło swojego sędziego ubranego w piękny mongolski strój narodowy, a sędzia w tym momencie zdejmuje mu czapkę i trzyma w ręce do zakończenia walki. Jego przeciwnik wykonuje identyczny taniec-prezentację. Na dany znak przez sędziego rozpoczynają się zapasy. Kto rzucony pierwszy dotknie ziemi ten przegrał. Sędzia przerywa walkę a zwycięzca i zwyciężony biorą się za ramiona i wspólnie robią jeden obrót. Przegrany po wykonaniu tej tanecznej figury odbiera czapkę i zmierza do wyjścia z kręgu, a zwycięzcy sędzia sam uroczyście nakłada czapkę (są one kolorowe i bardzo elegancko wykonane) i zawodnik z uniesionymi ramionami jak na skrzydłach, tańcząc, obchodzi cały plac. Najpierw zmierza do głównej trybuny gdzie stoi okrągły podest drewniany z symbolicznymi sztandarami. Tańcząc wokół podestu kłania się widowni i organizatorom, za co jest nagradzany oklaskami. Parę kroków dalej otrzymuje od sędziego garść rytualnego ciasta (kulki ciasta wielkości orzechów pieczone na oleju), którym rzuca w stronę widzów i sam je też spożywa. Najwybitniejsi niosą też owe kulki swoim sędziom. Kiedy na placu boju zostali już najgrubsi, jeden z nich widząc, że i my rzucamy się jak inni widzowie, by złapać takie ciasto, bardzo nas wyróżnił. Podszedł do nas, zapytał o kraj i wręczył nam całą garść kulek. Odtąd byliśmy gorącymi jego kibicami, ale niestety przegrał w ćwierćfinale. Dowiedzieliśmy się, że jest to bardzo znana postać, bo sam walczy, ale jest również stałym komentatorem walk w mongolskim radio i telewizji.

Na kręgu odbywa naraz kilka lub nawet kilkadziesiąt walk równocześnie. Po każdym etapie połowa zawodników odpada. Widzowie gorąco i sprawiedliwie reagują na wszystko co się dzieje na kręgu. Gdy jakiś mikrus złapał za nogę olbrzyma i postawił go w krytycznej sytuacji, a sędzia w tym momencie walkę przerwał, by uratować reputację znanego mistrza, zerwał się taki krzyk, że inni sędziowie wmieszali się do tej awantury i nakazali powtórkę walki od sytuacji krytycznej dla silniejszego. Walka rozpoczęła się na nowo, mały zawodnik sprytnie porwał nogę olbrzyma i oderwał ją od ziemi, ale ten stojąc na jednej nodze zdołał małego złapać za kostium uniósł w powietrze i położył na ziemi.

Byłem zafascynowany walką zapaśników, a tymczasem zaczęło się przygotowanie do trzech końskich gonitw - każda na trasie 25 kilometrów. Przygotowania polegają na tym, że mali zawodnicy (dzieci od sześciu do dwunastu lat) ubrani w przedziwnie kolorowe stroję w szpiczastych czapkach, jak nasi kolędnicy, zaczynają rozgrzewać konie i wprowadzać siebie i konia w nastrój. Trener, mały zawodnik i jego koń w otoczeniu kuzynów i znajomych na koniach zaczyna objeżdżać zapaśniczy krąg. Koni i zawodników przybywa, wszystko zaczyna wokół krążyć w jedną stronę. Mali jeźdźcy śpiewają przeszywającą melodię.

Wszystkim zaczyna się udzielać dziwny nastrój, podniecenie narasta, narasta. Do rozgrzewających garną się widzowie i obcy konni. Co chwilę jakiś pijany pada potrącony przez pędzących jak w amoku zawodników i ich trenerów na koniach. W tumulcie spada mały zawodnik i płacze. To dziewczynka wygląda na pięć lat. Trener, pewnie jej ojciec, próbuje ją namówić do rozgrzewki. Mała wrzeszczy i pokazuje na rękę. Jestem pewny, że ma złamane ramię. Ale trener jest nieustępliwy i za chwilę widzę małą jak siedzi w siodle i pędzi z inni, i jak oni śpiewa swoją magiczną melodię. Ta jazda jest czymś więcej dla Mongoła niż rozgrzewką. To rytuał nabierania przez konia i zawodnika mocy.

Głośnik wzywa zawodników na start. Wszyscy opuszczają krąg zapaśniczy i pędzą pięćset metrów dalej. Ale to nie start. Tu wieloosobowa komisja kwalifikuje ostatecznie konie do kategorii pięciolatków. Jedne wypuszczają błyskawicznie inne drobiazgowo sprawdzają zaglądając im w zęby. Nieraz grupa specjalistów dyskutuje nad koniem. Z tyłu napierają zawodnicy i ich trenerzy. Niektórzy wyjaśniają coś sędziom nerwowo gestykulując. Gdy pojawi się znak dopuszczenia, trener odskakuje, a zawodnik od tej chwili zostaje sam i w długim szpalerze ludzkim mknie na właściwe miejsce startu goniąc poprzedników. Jeszcze coś krzyczy, jeszcze słychać jego śpiew i znika w tumanie kurzu. Kilkuset kolorowych zawodników rozciągniętych na trzy kilometry znika widzom z oczu. Koniec kwalifikacji, za zawodnikami ruszają trzy terenowe samochody. Ale oto spóźnieni zawodnicy. Ludzie im pomagają, wskazują kwalifikatorów Ci otwierają koniom pyski. Jeszcze jeden spóźniony, jeszcze kilku. Ci mają kłopoty, bo szpaler ludzki się zwarł. Trenerzy wrzeszczą o wolną drogę. Ostatni, mały, samotny zawodnik przeciska się przez ciżbę, kluczy między grupami wreszcie i on wyrwał się na wolny szlak i pomknął w tuman pyłu. Za pagórkiem ustawią ich w rzędy i trzech sędziów na samochodach poprowadzi gonitwę. Jeden będzie pędził środkiem, a dwaj z boków wytyczą szerokość pasa gonitwy.

Tłum wraca do zapaśników, kiosków, namiotów. Rodziny znów sadowią się w kółeczka. Trwa gwar i tyle ciekawego się dzieje. Mongołowie na koniach ciągle upominają japońskie dziewczęta, by nie głaskały koni po zadach, by nie podchodziły z tyłu, by ostrożnie przechodziły obok. Te zaś w okularkach, z uśmiechem na miłych buziach, kłaniają, ale nie cofają się ani na krok. Przy kręgu zapaśniczym jest tak gęsto od koni, że bez przerwy jest się narażonym na kopnięcie.

Gdy po półtorej godzinie ogłoszą, że konie zbliżają się do mety, zrywają się dosłownie wszyscy kto żyw. Plac pustoszeje, a ludzie pędzę pięćset metrów niżej na metę. Pełno policjantów, żołnierzy, porządkowych i ustawiają ludzi. Przy linach po prawej stają jeźdźcy po lewej piesi. Tysiące ludzi w podnieceniu czeka na finał gonitwy. Sto metrów przed metą pięciu jeźdźców na koniach czeka na pierwszych zawodników. Każdy trzyma numer wymalowany na desce. Będzie jechał obok zawodnika i prowadził go do mety pokazując widzom, które zajmuje miejsce.

Na horyzoncie pojawia się kurz, widać już światła bocznych samochodów, zbliża się centralny samochód z sędziami. Za nimi pochylone sylwetki dwóch malców na koniach. Idą łeb w łeb. Słychać już ich śpiew i widać jak okładają rzemieniami końskie boki. Ludzie naokoło wrzeszczą, ogarnia mnie okropne podniecenie, słyszę swój głos, mignęli koło nas, ale krzyk nie ustępuje, zbliża się numer trzeci, za nim czwarty i piąty. A potem już całe grupy koni i rozwrzeszczane dzieci. Koń jednego malca cały w pianie, nagle zwolnił i idzie wolnym krokiem, nie reaguje już ani na krzyki ani na rzemienie. W czołowej grupie galopuje piękny koń bez jeźdźca, ściga się jakby był prowadzony przez dziecko i wpada w dobrej formie na metę. Ciągle nadjeżdżają nowi jeźdźcy, a tymczasem koło zwycięskiego konia tłoczy się ogromna ciżba. Ludzie jak oszaleli, wyciągają ręce by dotknąć zwycięzcę. To ogromnie ważne, w tej chwili można otrzymać od spienionego konia tę wielką porcję mocy, która pomaga w życiu. Także Marcel ciśnie się, by otrzymać porcję energii.

Po tej gonitwie zacznie się druga dla koni ośmioletnich i trzecia dla ogierów. Wszystkie będą identycznie emocjonujące.

Między drugą a trzecią gonitwa, rozgrywa się najważniejsza część zawodów zapaśniczych. Została na kręgu ósemka zapaśników mocarzy, ciężkich a zwinnych, mocnych i bardzo sławnych. To zwycięzcy tegorocznego nadamu centralnego, bohaterowie z lat poprzednich, znani i uwielbiani powszechnie w całej Mongolii. Ich sławę i znaczenie poznać można już po czapce, ale nam trzeba to tłumaczyć. Rozpoczyna się prawdziwa uczta dla znawców i dopiero teraz widać jak Mongołowie potrafią gorąco reagować na walki swych idoli. A jest o co walczyć. Na dwóch pierwszych czekają wysokie nagrody - motocykle każdy po 700 dolarów, no i oczywiście sława. Gdy ostatni zawodnik kończył taniec zwycięstwa i jeszcze miał ręce w górze jak skrzydła, już rzucili się do niego pierwsi widzowie. Stał, obracał się i z uśmiechem przyjmował to co się wokół niego działo. To magiczna praktyka. Ludzie otrzymują od zwycięzcy moc. Gdy i tego herosa chciał tłocząc się w gęstej ciżbie dotknąć nasz Marcel, barec uśmiechnął się i po swojemu dotknięcie Marcela skomentował.

Nadam kończy się rozdaniem nagród. Dostojni organizatorzy wręczają je najpierw łucznikom, potem zapaśnikom, a wreszcie zwycięzcom w trzech końskich gonitwach. I ta część imprezy ma swój rytuał, swoją symbolikę i budzi refleksję widza z dalekiej Polski. Pięknie prezentują się konie i mali jeźdźcy. Pierwszych pięciu z każdej gonitwy wjeżdża w krąg i objeżdżając go wokół trzymają się szyku i głośno śpiewają tę samą pieśń bez słów. Znów ludziom udziela się coś jak ekstaza. Bo to konie, na których wiszą szarfy i medale z niejednego przecież już zwycięstwa. Mongołowie kochają swe konie tak, że nam trudno sobie to wyobrazić, a cóż dopiero mówić, gdy się patrzy na czempiona.

Na tym tle dopiero możemy zrozumieć, dlaczego usłyszeliśmy tyle zmitologizowanych opowieści o dramatach koni i ludzi związanych z gonitwami. Cała Mongolia zna na przykład dramat klaczy, która zwyciężyła w nadamie centralnym w ubiegłym roku. Natychmiast po zwycięstwie przepowiadano, że zawistnicy nie dadzą jej wyjechać z Ułan Bator i rzeczywiście najechała ją ciężarówka w drodze powrotnej do hudonu. Wszyscy wierzą, że nie był to przypadek, ale wrogowie trenera zabili mu klacz celowo.
PS.
Badania mitologii społecznej w Mongolii przyniosły nam i bogaty materiał i zdopingowały do dalszych wypraw. W czasie nadchodzących wakacji planujemy wspólną wyprawę dwu kół naukowych folkloroznawców i dziennikarzy na trasie Irkuck, Ułan Bator, Pekin, Lhasa. (Życzymy powodzenia i czekamy na relację - red. )