... NIE NADAJĘ SIĘ DO MOKREJ ROBOTY

Oto zapis rozmowy z dr hab. Stanisławem Kucharskim, dziekanem Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii - o tym jak filozofię zamienił na chemię teoretyczną.

prof. Kucharski

- Wyniki publikowane w indeksie cytowań wzbudzają rokrocznie ogromne emocje. Jak Pan ocenia ich rolę i przydatność?

- Oczywiście, że są potrzebne. Należy jednakże rozsądnie z nich korzystać. Nie ma np. większego sensu porównywanie tego indeksu pomiędzy dyscyplinami. Są dziedziny, gdzie publikuje się mniej prac i w związku z tym pojawia się mniej cytowań. Być może 30 cytowań w matematyce znaczy więcej niż 100 cytowań w chemii lub fizyce, nie wspominając już o biochemii czy biologii molekularnej. Natomiast prawdą jest, że mają one mniejsze zastosowanie w naukach humanistycznych, na wydziałach artystycznych, czy też tam gdzie prowadzi się badania o znaczeniu lokalnym, chociaż mogą to być bardzo ważne wartościowe badania. Wreszcie, powinien ten indeks być jednym z elementów, a nie jedynym, oceny osiągnięć naukowych i w takim kontekście na pewno spełnia swoją rolę.

Zdarzają się również cytowania negatywne, ale pojawiają się one z reguły w pierwszych kilku miesiącach po opublikowaniu krytykowanej pracy, a później praca idzie - ku, jak mniemam, zadowoleniu autora w zapomnienie. Oczywiście, że w generalnej statystyce liczą się one na korzyść autora, ale są one w końcu nieliczne, a poza tym nie wyobrażam sobie sytuacji by ktoś budował swoją pozycję naukową na cytowaniach negatywnych.

- Słyszy się głosy, że niepotrzebnie przywiązujemy nadmierną wagę to tzw. listy filadelfijskiej czasopism, a na Zachodzie w zasadzie ogóle się o niej nie mówi.

- Rzeczywiście, problem listy filadelfijskiej nie istnieje na Zachodzie, bo nie ma tam czasopism np. z kręgu problematyki chemicznej, które egzystowałyby poza tą listą, są lepsze i gorsze, ale wszystkie objęte rankingiem. Myślę, że celem publikacji naukowej jest przekazanie innym informacji: "Popatrzcie, co mnie udało się zrobić !" I w związku z tym powinnyśmy szukać jak najszerszego audytorium, czyli publikować w jak najlepszych czasopismach.

- A jak w takim razie rozwiązać problem publikacji w polskich czasopismach, nie należących do ogólnoświatowej listy "najlepszych"?

- Tak, to stwarza pewien dylemat. Myślę, że trzeba także publikować w polskich czasopismach, ale powinna to być decyzja z wyboru a nie wymuszona sytuacją. Publikacje osób o uznanych nazwiskach na pewno się przebiją, co podniesie rangę czasopisma.

Oto przykład: na Uniwersytecie w Toruniu pracuje prof. Andrzej Sadlej, chemik i absolutny lider w Polsce pod względem cytowań, (chyba ponad cztery tysiące) przy okazji jubileuszu wybitnego czeskiego chemika zaproszono go do publikacji w czasopiśmie w owym czasie jeszcze czechosłowackim i praca tak uzyskała kilkaset cytowań (do dzisiaj to już chyba dobrze ponad tysiąc). Dzięki temu tekstowi Impact Factor (IF) pisma (czyli średnia liczba cytowań przypadająca na jeden artykuł opublikowany w dwóch kolejnych latach) wzrósł kilkakrotnie! Zresztą, zasady zachęcające do publikowania w polskich czasopismach przyjęto np. na niektórych wydziałach w uniwersytecie warszawskim, gdzie za publikację w polskich pismach o niskim IF przyznaje się średni IF z danego roku uzyskany z publikacji zagranicznych.

- Indeksy cytowań, lista filadelfijska... po co właściwie powstały, czy można w ogóle porównywać wyniki pracy naukowej w tak wielu jej dziedzinach?

- Problemem dyskusyjnym jest samo "mierzenie" nauki. Jak to robić. Jak porównywać prace naukowe, wartości, osiągnięcia ? Z drugiej strony potrzebna jest jednak jakaś hierarchizacja wyników badań, zwłaszcza, że np. w badaniach podstawowych nie przejawia się działanie rynku, tzn. nie działa zasada, że dobre badania ktoś kupi a gorsze nie znajdą nabywcy. Sponsorem tych badań jest państwo czyli podatnik, musi istnieć więc pewien system ocen. W tym rangowaniu osiągnięć nie chodzi wcale o ślepe naśladowanie Amerykanów, ale dostosowanie się do ustaleń najlepszych, co tu dużo mówić (patrz lista noblistów, wysokość nakładów finansowych na naukę). Każde wartościowanie osiągnięć naukowych będzie obarczone wadami. Może najlepszym wyjściem byłoby stworzenie jakiegoś wypadkowego wskaźnika opartego np. na liczbie publikacji, sumarycznym IF np. ze wszystkich publikacji każdego roku, liczbie cytowań, ... , może jeszcze coś ?

- Jako pracownik naukowy UŚ osiągnął pan bezdyskusyjny sukces naukowy, w jaki sposób zaważyła na tym decyzja o wyborze takiej a nie innej specjalności naukowej, sytuującej się na pograniczu fizyki i chemii ?

- Skoro zgodziliśmy się, że osiągnięcia naukowe są trudno mierzalne, więc trudno też zdefiniować sukces. Jeżeli brać pod uwagę tylko ten jeden wskaźnik tzn. indeks cytowań to fakt, że niektóre prace, których jestem współautorem, znalazły pewien rezonans, oczywiście, sprawia satysfakcję, ale musimy pamiętać, że jest wielu np. chemików w Polsce, którzy w samych cytowaniach wypadają znacznie lepiej, nie mówiąc już o innych charakterystykach swoich osiągnięć. To, że niektóre prace są częściej przywoływane niż inne, zależy od wielu rzeczy. W każdej dziedzinie naukowej i w każdym czasie znajdziemy bez trudu znakomite prekursorskie prace naukowe o słabym odzewie, bo tez zawsze istnieje coś takiego w nauce jak moda, hot topics, gorące tematy. Ja miałem właśnie szczęście trafić w taką interesującą tematykę jeszcze na początku lat osiemdziesiątych. Ta gałąź chemii, którą ja się zajmuję to chemia kwantowa, czyli inaczej mówiąc zastosowanie mechaniki kwantowej do opisu procesów i związków chemicznych. Zaś mechanika kwantowa pojawia się tam gdzie przestają obowiązywać prawa fizyki newtonowskiej, kiedy np. musimy określić jaka jest długość wiązań w cząsteczce wody i jaki kąt jest między nimi, czyli innymi słowy kiedy musimy coś zbadać na poziomie molekularnym lub atomowym. W chemii kwantowej chodzi o rozwiązanie tzw. równania Schroedingera, stworzonego jeszcze w latach dwudziestych. To co się rozumie przez metody chemii kwantowej to są metody przybliżonego rozwiązywania owego równania. A jest ich dziesiątki, jeżeli nie setki. Generalnie chemików kwantowych można podzielić na dwie kategorie: tych, którzy zajmują się zastosowaniem metod już znanych, dostępnych w pakietach programowych, do konkretnych problemów chemicznych, np. do wyznaczenia geometrii wspomnianej cząsteczki wody, i na tych, którzy konstruują nowe metody obliczeniowe. Ja należę do tej drugiej grupy, interesuje mnie tworzenie metod, jest to bardziej frustrujące zajęcie, bo nierzadko trzeba rozważyć kilkadziesiąt wariantów zanim znajdzie się jeden, ten właściwy. Ale kiedy się coś nowego stworzy, wtedy jest szansa na to, że szereg badaczy będzie tę metodę stosować w swoich obliczeniach i dzięki temu staje się ona znana.

- Jaka jest więc Pańska recepta na osiągnięcie międzynarodowego uznania?

- Nie jestem pewien czy takie uznanie zyskałem. W każdym razie w moim przypadku najważniejsze było nawiązanie współpracy ze świetnym ośrodkiem naukowym, mianowicie z Uniwersytetem Florydy w Gainesville. Pracujący tam prof. Bartlett poszukiwał właśnie współpracowników - wystarczyło złożyć aplikację popartą odpowiednimi rekomendacjami, poczekać na decyzję profesora, potem na zaproszenie i wyjechać do USA w 1981, kiedy atmosfera polityczna i i gospodarcza w Polsce nie nastrajała do rozważań na tematy abstrakcyjne.

Uniwersytet w Gainesville mieści się może w pierwszej trzydziestce wyższych uczelni w USA, co jest dość dobrą pozycją, ma natomiast znakomitą renomę, jeżeli chodzi o chemię kwantowa. Tą tematyką zajmuje się tam specjalnie stworzona międzynarodowa grupa naukowców: Quantum Theory Project. Na przeciętnym uniwersytecie chemią kwantową zajmuje się jeden, dwóch profesorów, tam jest cały instytut. Jest to więc jedno ze światowych centrów chemii kwantowej, wydaje liczące się czasopismo International Journal of Quantum Chemistry, organizuje coroczne, znane w całym świecie konferencje poświęcone chemii kwantowej, zwane Sanibel Symposia, (od nazwy wyspy leżącej u wybrzeży Florydy, na której przez szereg lat odbywały się obrady), a co trzy lata światowy kongres chemii kwantowej. To centrum znane jest każdemu chemikowi-teoretykowi. Ja miałem to szczęście, trafiłem tam już podczas mojego pierwszego stażu zagranicznego i udało mi się - dzięki życzliwości Władz Instytutu, Wydziału i Uczelni, kontynuować tę współpracę do dnia dzisiejszego. Z reguły było to związane z corocznymi wyjazdami, niestety, coraz krótszymi, ze względu na brak czasu, chociaż obecnie nieocenioną pomocą służy Internet.

Nigdy natomiast nie myślałem o pozostaniu na drugiej półkuli, zawsze czułem się związany emocjonalnie w własnym krajem. Nigdy nie miałem najmniejszych problemów z wyjazdami, dlatego zawsze też z nich powracałem.

- Najbardziej znana pańska praca opublikowana w 165. tomie czasopisma "Chemical Physics Letters" powstała we współpracy z prof. R. J. Bartlettem, J. D. Wattsem i J. Nogą w latach 90-tych, cytowana była już 191 razy, jak powstała, czy od początku byłą typem na przebój listy filadelfijskiej ?

- Raczej nie, sam się zastanawiam dlaczego jest tak dobrze widziana przez innych. Najbardziej hołubioną przeze mnie jest praca napisana także wespół z prof. Bartlettem, w Journal of Cehmical Physics w roku 1992, kosztowała najwięcej wysiłku, przedstawia niezmiernie wyrafinowaną metodę obliczeniową, którą zresztą nikt nie liczy - jedynie sam autor.

- Upieramy się - dlaczego właśnie chemia fizyczna stała się domeną Pańskich zainteresowań, tyle jest pięknych dziedzin naukowych, co wpłynęło na taki a nie inny wybór ?

- Liceum ukończyłem w Dębicy i rzeczywiście z przedmiotów ścisłych miałem oceny nieco lepsze niż z humanistycznych, chyba że nauczyciel polskiego wyjątkowo lubił gramatykę i nie trzeba było zbyt często pisać wypracowań, wtedy też brałem udział w olimpiadzie chemicznej i dzięki temu na studia w Krakowie dostałem bez egzaminów. Powinien się chyba przyznać, że nie umiałem na tyle matematyki, by pójść na studia matematyczne lub fizyczne, potem, już na studiach, okazało się, że laboratorium też sobie nie radzę, że tzw. mokra chemia czyli syntetyzowanie związków jest dla mnie za trudne, więc nie miałem wyjścia musiałem zająć się chemią teoretyczną. Stąd wniosek, że jeśli ktoś nie nadaje się ani na matematyka lub fizyka, ani na chemika, zostaje chemikiem kwantowym. Chemia kwantowa ma z chemią jedynie tyle wspólnego, że bada się cząsteczki chemiczne a nie co innego. Chemik teoretyk w laboratorium bywa rzadko, a nawet stara się utrzymać od niego jak najdalej - zapewne z wielkim pożytkiem dla chemii praktycznej.

- Jak to się stało, że trafił Pan na UŚ ?

- Uważam, że dość szczęśliwie się złożyło, że trafiłem do Instytutu Chemii Uniwersytetu Śląskiego. Podczas studiów mieszkałem w Żaczku, akademiku Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Studiowanie podobało mi się bardzo, stresów nie było wtedy dużo, wystarczyło zamknąć sesję, żeby być człowiekiem szczęśliwym. Po obronie pracy magisterskiej okazało się, że jestem jedynym, który nie znalazł sobie jeszcze pracy, ale za to dostałem się na kolejne studia, tym razem filozoficzne, bo chciałem jeszcze trochę postudiować (a tylko filozofię można było studiować podyplomowo). Zaraz jednak na początku nowego roku akademickiego dotarła do mnie wiadomość, że w Instytucie Chemii Uniwersytetu Śląskiego jest miejsce dla chemika teoretyka. Przyjechałem do Katowic, byłem tutaj wcześniej tylko jeden raz, właśnie przy okazji olimpiady chemicznej. Warunki do pracy były tu kapitalne: mieszkanie na Tysiącleciu, szanse na rozwój, awans. W Instytucie Chemii zaczynałem jako asystent naukowo-techniczny

- Jak ocenia Pan współczesnych studentów, ich życie i zainteresowania, ich bycie na Uniwersytecie ?

- Kiedy spotykam się, ze swoimi znajomymi z czasów studiów wszyscy zauważają brak jakiegoś takiego luzu w podejściu do życia, radosnej beztroski, którą sami najczulej wspominają. Wolna konkurencja inaczej ustawia świat, inny jest stosunek do przyszłości. Kiedyś, kiedy nie można było samemu za dużo zmienić, miało się - może złudne - ale jednak, poczucie komfortu psychicznego. Świadomość możliwości kształtowania własnego losu, kariery bardzo mobilizuje, spina człowieka. Ponadto nasi studenci nie mają z prawdziwego zdarzenia kampusu uniwersyteckiego, w Krakowie było "miasteczko akademickie", które tętniło życiem studenckim. Ale z drugiej strony wydaje mi się, że patrzę na te czasy z sentymentem bo to są czasy mojej młodości i chętnie wracam myślami do swoich młodych lat a nie do owych, smętnych w gruncie rzeczy, czasów

Swoich studentów bardzo lubię, jest mi naprawdę przykro, że czasami oblewają egzaminy (w pierwszym terminie jest to zwykle około 30-40%). Wprowadziłem taki system, że pytania egzaminacyjne są znane od początku semestru, jest ich co prawda kilkaset, ale studenci mogą sobie cały semestr szukać na nie odpowiedzi, na egzaminie są one zresztą losowane, a ja staram się nie tyle egzekwować ile pomagać w poszukiwaniu odpowiedzi. Na wykładach nigdy nie sprawdzam obecności, swoim słuchaczom powtarzam, bardzo lubię gdy jest "kworum", czyli gdy zbierze się co najmniej połowa roku i oni już sami o to dbają. Na wykłady powinni chodzić tylko zainteresowani, rolą wykładowcy jest, żeby było ich jak najwięcej. Poziom studiów nie jest ogólnie teraz zbyt wysoki, spada poziom nauczania w szkołach średnich, WMFiCH ma kłopoty z naborem na pierwszy rok na niektórych kierunkach - zawsze jednak znajdzie się grupa studentów naprawdę zdolnych i zainteresowanych. Prawdziwą determinację widać jednak dopiero na studiach doktoranckich. Tu znaleźć można naprawdę dobrych młodych naukowców, szkoda, że nie dla wszystkich jest miejsce na uczelni, ale też nie wszyscy chcą za wszelką cenę tu zostać. Może właśnie ci najlepsi odejdą. Może opracowywana właśnie nowa ustawa gwarantująca wysokość pensji naukowca coś zmieni na korzyść. Może warto by zmienić archaiczną strukturę zatrudnienia w wyższych uczelniach, w Stanach Zjednoczonych co najmniej połowę zatrudnionych stanowią profesorowie!

- Cóż wobec tego można doradzić młodym, zdolnym i zainteresowanym?

- Młodym naukowcom? Przede wszystkim trzeba dużo publikować, "publish or perish", jak mówią, swoje prace wysyłać do jak najlepszych czasopism. Nie zrażać się ewentualną odmową, nawet recenzja negatywna też jest ważna, wartościowa, trzeba ją dobrze przemyśleć. Nawiązywać kontakty z zagranicą, dzięki Internetowi każdy ma równe szanse i nieograniczone możliwości. Sytuacja idealna jest wtedy, kiedy napiszemy genialną pracę i wiemy gdzie ją wysłać. Przebojowość procentuje.

- Czas na pytanie do Dziekana WMFiCH, pytanie o wyniki w kategoryzacjach KBN. Według najnowszych kryteriów wydziałowi przyznano II kategorię, jak powinna się kształtować polityka naukowa, żeby poprawić ten wynik?

- Ja uważam, że Wydział jest w całkiem dobrej sytuacji, oczywiście, że zawsze znajdzie się coś, by użyć Pani słów, do poprawienia. Ale, np. wśród Instytutów Fizyki w uniwersytetach polskich tylko dwa mają kategorię pierwszą. Podobnie nasi matematycy mają niezłą pozycję naukową w Polsce, a chemicy również są zadowoleni z kategorii jaką ma Instytut Chemii. Uważam, że wszystkie trzy instytuty Wydziału należą do czołówki podobnych instytucji naukowych w Polsce.

Zatem wracając do pytania co robić by utrzymać dobrą pozycję Wydziału, powiedziałbym, że przede wszystkim należy wykorzystać pomysły i entuzjazm ludzi tworzących ten wydział, a na ten entuzjazm jest tutaj naprawdę duży, tu ludzie naprawdę "żyją nauką", a co za tym idzie, wspaniale ze sobą współpracują. Naprawdę niewiele osób spośród pracowników Wydziału pracuje na dwóch etatach, wszyscy żyjemy tym, co tu robimy. Tu naukę traktuje się serio, dziedziny eksperymentalne mają tę specyfikę, że wiele godzin musimy spędzać w laboratorium, w wielu oknach naszych budynków do późnych godzin pali się światło. Myślę, że to wszystko sprawia, iż należymy do najlepszych Wydziałów w naszej uczelni.